Medytacja. Życie. Praca


We are the mirror, as well as the face in it.
We are tasting the taste of this minute of eternity.

We are pain and what cures the pain.
We are the sweet cold water and the jar that pours.
- Rumi

Dziesięć lat temu moim marzeniem było zrobić doktorat z socjologii i spędzić resztę życia na uniwersytecie.
Dzisiaj, mieszkam w sercu dżungli amazońskiej, pracując jako facylitator retreat przez trzy tygodnie w miesiącu.
Kocham życie do szaleństwa.

Zrozumiałam tutaj, co to znaczy poświęcić się pracy."Poświęcić," "uczynić świętym".
Wszystko co robię, każda najmniejsza czynność – prowadzenie jogi, medytacji, breathworku; prywatne i grupowe konsultacje, tłumaczenia, asystowanie podczas ceremonii, praca z szamanami; każdy przekaz, każde słowo wypuszczone w przestrzeń, każdy uścisk dłoni, każdy uśmiech - wszystko ma na sens i znaczenie. Wszystko ma na celu wspieranie ludzi.

Znaczy to, przede wszystkim, że moje życie prywatne i osobowość są odstawione na pobocze.
Moja praca to moje życie.
Wszystko się przenika, plącze i miesza.
Dzielę się wszystkim, co robię, nie ma dużego znaczenia, jaką przybiera to formę, bo w gruncie rzeczy zawsze chodzi tylko o transmisję energii, która jest obecna poza formą. W tym sensie, życie to ciągła modlitwa, nieustanna medytacja, meandrowanie na najwyższych dostępnych poziomach świadomości, utrzymywanie stabilnej wibracji wypełnionej spokojem i miłością, pozostawanie w harmonii z tym co się dzieje, bez potrzeby kontroli.

Uczę się, co to znaczy traktować wszystkich ludzi jednakowo, z takim samym poziomem uwagi, zaangażowania i troskliwości. Obserwuję, jak czasem jest to naturalnie proste, oraz jakim wyzwaniem jest to w innych przypadkach, gdy mój umysł jak osioł zafiksuje się, by czegoś lub kogoś nie zaakceptować.
Uczę się cierpliwości, uczę się brać pełną odpowiedzialność za moje doświadczenia, pamiętając, że wszystko czego doświadczam, to moja percepcja - czyli po prostu ja, odbita w zwierciadle zewnętrznego świata.
Uczę się rozumieć, dlaczego pewne rzeczy są dla mnie trudne, a dla kogoś innego nie mają najmniejszego znaczenia, jakby nie istniały. Zawsze sprowadza się to do nieprzepracowanych emocji z różnych zakamarków przeszłości.

W procesie poznawania siebie głębiej i głębiej, to, co stanowiło problem, zawsze zostaje w końcu rozsupłane; to co było trudne, po pewnym czasie po prostu przestaje istnieć. Zostaje czysta rzeczywistość.

Uczę się, jak być totalnie zaangażowaną w to, co robię, i jednocześnie nie brać nic zbyt osobiście. Robić, co jest do zrobienia, a gdy skończę, pozwolić temu czemuś, cokolwiek to było, rozpłynąć się w nicości, odejść w zapomnienie.
Zero historii, tylko obecny moment.
Jestem na usługach rzeczywistości. Tylko tyle. Aż tyle.

Życie popycha mnie, by krok po kroku pozbywać się wszystkich przekonań, tych szufladek i pudełek, małych więzień, w które się przez lata pozamykałam.
Przestać myśleć w kategoriach czarne-białe, dobre-złe, lubię-nie lubię.
Pozwolić wszystkim opiniom rozpłynąć się swobodnie w wilgotnym amazońskim powietrzu; z każdym wydechem uwalniając moje ciało i umysł ze śladów napięcia.
Zadziwiać się, wciąż na nowo, jak lekko jest żyć, gdy nie mam określonego zdania na każdy temat, gdy przyjmuję wszystko z otwartymi ramionami, bez oporu, takie, jakim jest.

Każdy moment to niespodzianka, nieograniczony potencjał czystej radości.
Proste warunki, by tego doświadczyć: umysł pusty jak biała kartka, otwarte serce, i świadomość, że życie istnieje tylko w tym momencie.

Świat rozwija się przed twoimi oczami jak najpiękniejszy arras, a ty patrzysz i podziwiasz, pozwalając rzeczywistości robić, co robi, bo i tak to zrobi.
Wiedząc, że co by się nie wydarzyło, jest absolutnie doskonałe, po prostu dlatego, że to jedyne, co jest.
Rzeczywistość jest Bogiem – zawsze robi, co zechce, a ty nie masz najmniejszej kontroli, choćby nawet wydawało ci się, że jest inaczej.
Zaakceptować to, co jest – największa ulga, jaką możemy doświadczyć.  

Komentarze

Popularne posty