Moose / Łoś

 

/EN
Five in the morning, all animals are waking up. Day has just been born into life. It`s time of quietness and vastness. Polish countryside, so sentimental to my soul: tranquil woods, soft meadows and golden fields.
I went for a walk to the nearby forest early this morning. I was feeling pain at the base of my spine, radiating to legs and arms, and I was worried. I tend to worry way more when I have my feet here on this ground.Poland, my motherland.  
Anxiety rises in the sphere of life`s basic, matters of survival and stability. Muladhara, the bearer of my foundation, vibrantly chants in a low voice. Thoughts are circling around health situation, financial and social security. What if I am ill. What`s gonna happen next. Where is my home. Do I have home anymore? What is next step. What do to with life now?
I’m dancing in the midst of uncertainty, breathing in the essence of doubts and worries.
I perceive so much beauty here. Roses and lilies in my mother`s garden, tall lindens and old birches, wild raspberries and mushrooms. Fragrant humid air and soft winds. Big storks flying low, young deers walking on the fields, fluffy tails of red squirrels running fast, the porcupine that comes to eat leftovers from cat`s bowl in the evening. Red currant compote, plum pie baked on an outdoor oven. Diligence of my father, sunny smile of my mother.
Yet, somehow, simultaneously with all that daily glory, pattern of worries awakens powerfully in my consciousness. It`s about foundations and survival. Root chakra themes begin to unravel here like nowhere else. It feels old and sticky, like forgotten ancient mares.
*
I opened my eyes and mouth wide and took a long inhale to bring myself back into the body. Straightened my spine. Began walking mindfully, as Thich Nhat Hanh teaches so beautifully, one step after another. Watching every breath. Slowing everything down. 
Observing with no judgment the vibration of fear presenting itself in my energy field, feeling it in various parts of my body, under my eyelids, in the throat, in the chest. Tasting its metallic flavor, watching the kind of thoughts emerging along with it.
As I was walking this forest path and receiving gentle rays of morning sun, a natural calling for a prayer arose and I began calling forth the illumination of this moment. Praying for health, for strength and trust. To trust in the perfection of present moment. To trust in whatever future will bring. To trust in the ebbs and flows of life.
A hearffelt prayer, as it does, relaxed my pulse, deepened the breath, brought a felt-sense of tranquility into my mind. I brought my hand to the heart as a closure. Thank you.
A second haven’t` passed yet and a beautiful tall moose suddenly crossed path with me, then went deeper into the bushes and after few meters, stopped.
I stopped, too.
For a while, we were gazing into each other`s eyes and sensing deep presence of one spirit.
It was a female, too.
Moose medicine totem, as I read after, points us to inner strength and life force. Power and pride. It`s about solid foundation, adaptivity and endurance. Seek the truth and find the guidance within as you are called to work with oppositions in your life, it says. Conquer your fears. Find your confidence. Remember your personal strength and grace.
And I remembered.
The spark of light presents itself everywhere at all times. It interacts with us in multiple ways through multitude of life forms. Giving guidance and offering vast support system anywhere we go. Ever-changing, ever-dancing, vibrating and shimmering with golden sparkles. It is all alive.
Nature listens to every breath you take, every word you whisper, every thought and every wish that you choose to send out from your field.
Trust in life.
/PL
Wczesny ranek, budzą się zwierzęta. Czas cichej otwartości, drzwi się uchylają, dzień dopiero się rodzi. Sentymentalny krajobraz podlubelskiej wsi, spokojne lasy, aksamitne łąki, pola złotych zbóż.
Idę na spacer do pobliskiego lasu. Czuję ból u podstawy kręgosłupa promieniujący do bioder i nóg. Martwię się. Zawsze, gdy moje stopy lądują na tej ziemi, zaczynam się dużo martwić. Polska, kraina moich przodków.
Niepokój dotyka materialnych aspektów życia, obszarów związanych z przetrwaniem, stabilnością, schronieniem. Muladhara, centrum dowodzące moimi korzeniami i fundacją, wibruje, mrucząc do mnie niskim głosem. Myśli krążą wokół tematów zdrowia, finansów, poczucia bezpieczeństwa. Co, jeśli jestem chora, co się ze mną stanie. Gdzie jest mój dom. Czy ja w ogóle gdziekolwiek mam jeszcze dom? Jakie są kolejne kroki, co robić, jakie podejmowac decyzje, jak dalej żyć.
Chybotliwie tańczę w epicentrum niepewności. Wdycham wątpliwości. Meandruję w nieznanym.
Dostrzegam tu tyle cudów wokół, oceany piękna nasycają mnie każdego dnia. Pachnące lilie i róże w ogrodzie mojej mamy, wysokie lipy i stare brzozy, dzikie maliny, leśne grzyby. Aromatyczne powietrze, bryza wiatru miła dla nagiej skóry. Duże bociany latają nisko, po łąkach spacerują młode sarny, wiewiórki mają puszyste ogony, mały jeż przychodzi wieczorem wyjadać resztki z kociej miski. Kompot z czerwonej porzeczki, śliwkowa kruszonka pieczona na świeżym powietrzu. Wytrwała pracowitość mojego ojca, słoneczny uśmiech mamy.
I jakoś dziwnie lecz nierozwiązalnie spleciony z byciem w tym krajobrazie jest odwieczny myślowy ciąg nieustannego zamartwiania się. Przysłania moją świadomość. Wątki przynależne do czakry podstawy rozwijają się tu we mnie jak nigdzie indziej na świecie. Wydają się bardzo stare i lepkie, jak zapomniane koszmary z poprzednich wcieleń.
Szeroko otwieram oczy i usta, biorę głęboki wdech, by wyjść z głowy i bardziej wejść we własne ciało, w tu i teraz. Prostuję kręgosłup i odprężam twarz, zaczynam uważnie stawiać kroki, jeden za drugim, jak pięknie uczy Thich Nhat Hanh. Obserwując z pełną koncentracją każdy mój krok, synchronizuję je z oddechem. Maksymalnie. Spowalniam. Wszystko.
Bez oceny i bez emocji oglądam obecną we mnie wibrację strachu. Czuję ją w różnych częściach ciała, pod powiekami, w gardle, w piersiach. Przełykam jej metaliczny smak, oddycham. Patrzę na myśli, które się z nią pojawiają. Płoche, krótkie, niemal nieuchwytne.
Idę tak, krok za krokiem, ciepłe promienie słońca dotykają moich ramion, prześwitując przez korony drzew. W głębi trzewi rodzą się słowa, kieruję je do kreatora, prosząc o siłę i ufność. Ufność w doskonałość tego momentu. W cokolwiek przyniesie przyszłość. W nurty i prądy, jakie niesie życie.
Modlitwa płynąca z serca relaksuje ciało, balansuje ciśnienie, przynosi spokój do skołatanej głowy. Przykładam rękę do serca. Dziękuję.
Nie mija sekunda, i piękny wysoki łoś przemknął tuż przede mną po ścieżce, pobiegł głębiej w las i po kilku krokach zatrzymał się i spojrzał na mnie.
Ja też się zatrzymałam.
To łosica. Kobieta, jak ja.
Przez dłuższą chwilę patrzymy sobie w oczy, czując głęboko wzajemną obecność. Jedno życie płynące w nas obu patrzy na siebie z dwóch projektorów świadomości.
Jak przeczytałam później, łoś jako totem kieruje nas ku sile życiowej i wewnętrznej mocy. Mówi o solidnych podstawach, o zdolności adaptacji, wytrzymałości i dumie. Gdy życie wzywa cię do pracy z opozycjami, z siłami przeciwstawnymi, szukaj przewodnictwa w samym sobie.Wznieś się ponad strach. Odnajdź uśpioną pewność siebie. Przypomnij sobie twoje wewnętrzne piękno, twoją moc.
Przypominam sobie.
Pierwiastek światła jest wszędzie. Komunikuje się z nami non stop. Poprzed wszystkie formy życia, wszystkie wątki, zdarzenia, emocje. Przypomina, kim jesteśmy. Obdarza nas wizją, intuicją i wskazówkami, stawia na naszej drodze ludzi i wydarzenia potrzebne nam, by rosnąć. Oferuje szeroki system wsparcia dostępny wszędzie, gdzie jesteśmy. Ciągle zmienny, w nieustannym tańcu, wibrujący, połyskujący złotymi iskrami, królestwo transformacji. Wszystko Tu Żyje.
Natura słucha każdego twojego oddechu, wszystkich słów, które szepczesz, myśli i życzeń, jakie wysyłasz w świat.
Ufaj życiu. 


* fot. Tomasz Młynarski

Komentarze

Popularne posty