O pociągach, o wrażliwcach i o mistrzu krystalicznych częstotliwości

 


Sporo jeżdżę pociągami. Lubię te podróże. Obszerne wagony bezprzedziałowe, duże okna, przesuwające się krajobrazy. Widać wtedy, że nadal mamy dużo drzew, dużo lasów, sarny biegają po polach, są bażanty, od czasu do czasu zjawia się drapieżny ptak w locie; niebo, światło i chmury zmieniają się nieustannie. 

W pociągu zmienna, tymczasowa rodzina, grupa społeczna o płynnych granicach. Ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, ktoś zwróci twoją uwagę, na czyjś widok mocniej zabije ci serce, ktoś inny wzbudza niechęć. Obserwujesz, kątem oka, nienachalnie, przy okazji, czyjś wyraz twarzy, nagły uśmiech, zmianę pozycji, urywek rozmowy, czyjeś zmęczenie, czyjaś radość, u jednego kompletny trans, w zasadzie niemal go tu nie ma, tylko ciało; u innego pełna iluminacja, pełna obecność. Życie w rozkwicie. 
Każda podróż jest inna, to zawsze przygoda, żywa tkanka złożona z wielu osobowości, konstelacja rozmaitości.

Jadę z Lublina, mam miejscówkę przy stoliku. 
Jadąc ze wschodu, zwykle jest sporo wolnej  przestrzeni.  Muzyka w uszach, ekscytacja w sercu, nigdy mi się to nie nudzi, ulotne chwile wolności i piękna. Chłonę krajobrazy, patrzę, jak rodzą się barwy, świat wyłania się z poranka. 

W Warszawie Wschodniej dosiada się rodzina, matka, dwóch synów i kot. W zasadzie obsiadają mnie ze wszystkich stron. Mili są, a jednak czuję się przytłoczona, zaczyna brakować mi tchu. Mocna energia. Czuję ich pod skórą bardzo szybko, coś uderza w ciało, kręci mi się w głowie. Niby mało rozmawiają, a przekazu jest tyle, aż parno. Emocje zduszone, rzeczy niewypowiedziane dominują naszą wspólną przestrzeń. Z minuty na minutę pod nieświadomym naporem ich obecności tracę swoje centrum. I wstydzę się tej tej swojej słabości, dyrdymały jakieś, ogarnij się dziewczyno, nie wymyślaj. 
Coraz trudniej mi złapać oddech, umysł wpada w kołowrotek, pojawia się ból pod prawym żebrem. 
Poddaję się. Wychodzę. Resztę podróży spędzam przy drzwiach pociągu, wracając do siebie. 

Wracanie do siebie nie dzieje się w mgnieniu oka. Jest raczej powolną medytacją; nie taką, w której fruwam; taką, w której uczę się, kim chcę być. Wymaga zaangażowania, cierpliwości, wielu, wielu powtórek. 
To część mojego życia, drugie oblicze wrażliwości. Wrażliwość ma wiele darów, dłonie, które wiedzą, co robić i słowa które przychodzą same w odpowiednim momencie. Niesie też czasem kosmiczne wyzwania, które nagminnie zapraszają do kreatywnych, nieszablonowych rozwiązań i czasem - trudnych do wytłumaczenia wyborów, aby nie oszaleć, nie wybuchnąć, nie rozpaść się na tysiąc mikroskopijnych kawałeczków.


Następnego dnia, gdy wsiadam do pociągu powrotnego, czuję obawę.  Jestem zmęczona po warsztatach, tam zawsze dużo się dzieje na wielu planach rzeczywistości. 
Chciałabym usiąść wygodnie i odprężyć się, zintegrować. 

Tymczasem mam miejsce w wagonie z przedziałami. Idę sprawdzić, co tam słychać. Patrzę jeno przez szybkę i wiem już, że tym razem nawet nie wejdę. Jest gęsto, mętnie. Jednoznaczne, wielkie somatycznie Nie. 

Umiejscawiam się  wygodnie na korytarzu, naprzeciwko okna. Trochę spaceruję. Oglądam sobie ten pociąg dokładnie, od jednego końca do drugiego. Szczególnie ciekawe są spoiwa, miejsca, gdzie wagony się łączą. To trochę jak bycie wewnątrz metalowego organu trawiennego. Wzrok zawiesza się na naklejce, End of the train sings. Banalna literówka, jednak sprawia mi radość. 

W Częstochowie przesiadka do innego pociągu. Wagon bez przedziałów, mój ulubiony. Wsiadam, spoglądam,  obok kogo będę teraz siedzieć. Miły gość z laptopem i zeszytem z notatkami na kolanach, uczy się. W przerwach gra w grę, zerkam, widzę kaktusy i inne kwiatki doniczkowe, delikatne kolory, slow motion. Czuję się bezpiecznie i ciepło. Pozwalam sobie zasnąć. 

Po krótkiej przerwie w Skarżysku nagle coś zmienia się w energii, jak tchnienie świeżego powietrza. Ożywiam się, robię się głodna. 
Parę siedzeń ode mnie pojawia się młody człowiek i jest w nim coś znajomego, i interesującego, i dziwnego. 

W dłoniach trzymam termos, zaczynam go obracać w różnych kierunkach, wyłapując światło, coraz więcej światła, różne odbicia na rozmaitych powierzchniach z wielu źródeł światła. Rozjaśniają mi się od tego oczy, otwierają się szerzej i wpada w nie coraz więcej światła. Promienie na butelce, promienie wokół mnie. W całym pociągu robi się coraz jaśniej, krystalicznie, przejrzyście, moje ciało jest zachwycone, odpręża się i karmi tą niespodziewaną energią iluminacji.

Zdaję sobie sprawę, że to nie jest moja inwencja, coś zmieniło się w przestrzeni, pojawił się tu ktoś, kto zna grę światłem i otworzył ten portal. Wiem to, gdyż to nie jest moja gra, moje gry są z przyrodą, nie ze światłem... a jednak iskra inspiracji wchodzi w sekundę, bardzo naturalnie i jest lekarstwem na wszystkie moje bolączki. Coś bardzo subtelnego i bardzo energetyzującego zarazem... Jestem zachwycona, super wdzięczna, dawno nie doświadczyłam tak miłej niespodzianki w publicznej przestrzeni, mały wielki cud.

Dostrzegam boski dualizm rzeczywistości, drugie oblicze bycia w pociągu, doświadczanie różnych, czasem przeciwstawnych energii.  To, jak się nawzajem przenikamy, jak od siebie nawzajem czerpiemy, jakie cuda wianki się dzieją, gdy mamy otwarte zmysły i umysły. Pełne spektrum głębokich doświadczeń w każdej sekundzie, bo życie kocha życie, we wszystkich swych przejawach.

Patrzę w stronę tego chłopca. Jest młodszy ode mnie, obojętnie zrelaksowany. Siedzi wyprostowany, dłonie splecione, słucha muzyki. Otwarte oczy, spokojny oddech. Aura, która niesie kompendium informacji o krystalicznym świetle. Odbieram, czytam i czerpię. 

Pół godziny później podnosi się, zakłada kurtkę i czapkę. Na moment odwraca się w moją stronę. Na czapce ma napisane MISTRZ. 
Uśmiecham się. Jadę dalej. 
 

Komentarze

Popularne posty