S m u t k i

 



bywa, że w grudniu 
upadam na łopatki
bolą płuca
zatroskane serce zaciska się,
wolny ptak w klatce.

pozwolić sobie na żal jak rwąca rzeka
głuche tąpnięcie ziemi
zstąpienie w żałobę nad niewinnością
rozczarowana sobą i światem
łzą rozmazuję obraz rzeczywistości

to nie jest poemat
to jest rozpad
puszczam cały świat przez palce
perełka po perełce
owijam się w letarg
i staję się cała
całkiem obojętnym patrzeniem.
ogień zgasł.

kochać
można na miriady sposobów
to jest jeden z nich, smutkiem 
cichym jak śnieg 
kocham
to kruche ciało
centymetr po centymetrze, wzdłuż i wszerz
pochylone plecy
zaszklone oczy.
pogubione noce i dnie.

ja jestem jasna
kocham blask południa
pełną iluminację w świetle dnia

lecz smutki smuteczki 
rozlewiska żalu
ziemiste żałoby
też mają we mnie dom

otwieram im przestrzeń oddech i czas
poję je powolną samotnością
przymykam oczy i przyjmuję
falę 
za falą
ja, jedyny świadek tego morza
znasz to?
pewnie że znasz. 

 nie wierzę w winę
to nie jest błąd
nie anomalia
to życie na dłoni
w rozkwicie, w przekwicie.
siad w pełnym lotosie. 
cały obrót oddechu po okręgu, 
wdech-wydech-i wszystko pomiędzy.

czas niepoliczalny 
w pustelniach ciszy
na rozlewiskach rzek
bez analogii 
bez towarzyszy
ten czas
tu kocha się całkiem inaczej
od tyłu 
do pierwszych liter alfabetu
od nowa 
uczę się
jak żyć 
jak
ja



fot. Marcin Megger

Komentarze

Popularne posty