Magic of Andes / Magia Andòw
/PL
Kordyliera Andów rozciąga się wzdłóż całego kontynentu kondora. Żłobione dłonią kreatora żebra i mostki Ziemi. Gdzieś pomiędzy nimi jej wielkie gorące serce bije potężny bit stworzenia.
Kordyliera Andów rozciąga się wzdłóż całego kontynentu kondora. Żłobione dłonią kreatora żebra i mostki Ziemi. Gdzieś pomiędzy nimi jej wielkie gorące serce bije potężny bit stworzenia.
Długa i wąska jak wstążka dolina Inków leży na 3 tysiącach metrów, otaczające ją góry wznoszą się na 4-5 tysięcy. Stromo wyrastają z jej totalnej płaskości, jak gigantyczne stworzenia z zapomnianych królestw z odległych wymiarów.
Kontury gór wyznaczają nasz horyzont. Szczelnie otulona ścianami gór dolina przez okrągły rok ma mniej więcej tyle samo światła co cienia.
Gdy świeci słońce, wypełnia sobą rzeczywistość – wszystko nim nasiąka, iskrzy, lśni, schnie, świeci.
Totalna saturacja krajobrazu mocnym, ostrym, gorącym światłem, czczonym przez Inków i te cywilizacje, które były tu przed nimi, jako taita Inti, dawca życia. Te przesiąknięte słońcem góry pełne są sekretnych portali i świętych miejsc. Złote świątynie Inków, warownie, ołtarze, miejsca rytualne do obserwacji gwiazd i ruchów planet, do składania ofiar bogom.
Gdy świeci słońce, wypełnia sobą rzeczywistość – wszystko nim nasiąka, iskrzy, lśni, schnie, świeci.
Totalna saturacja krajobrazu mocnym, ostrym, gorącym światłem, czczonym przez Inków i te cywilizacje, które były tu przed nimi, jako taita Inti, dawca życia. Te przesiąknięte słońcem góry pełne są sekretnych portali i świętych miejsc. Złote świątynie Inków, warownie, ołtarze, miejsca rytualne do obserwacji gwiazd i ruchów planet, do składania ofiar bogom.
Niebo, soczyście błękitne. Wszystko w zasięgu wzroku jest wyraziste, pełne detali, ma ostre kontury, widzisz daleko-daleko, bo powietrze jest rzadkie, ubogie w tlen.
Andy są pełne kryształów, zwykle zatopionych w innej skale, o chropowatej, wielopostaciowej teksturze. Ale czasem trafisz na pojedynczy, gładki kryształ, wypolerowany przez siły elementarne.
Góry są obłe i strome, wysokie, mają fantastyczne kształty. Do około 4,5 tysiąca metrów porośnięte trawą, kaktusami i wszelkimi odmianami braci ostrych. Wyżej, czysta, surowa skała i biały śnieg.
Tak jak powietrze, ziemia też jest sucha. Krucha, twarda, uboga w minerały. Niewiele róślin jest w stanie w niej przetrwać. Królują rodziny ostowatych i kaktusowatych, wszystko co kłuje i kaleczy.
Zaadaptowane z Australii eukaliptusy mienią się gamą chłodnych zieleni i błękitów.
Tak jak powietrze, ziemia też jest sucha. Krucha, twarda, uboga w minerały. Niewiele róślin jest w stanie w niej przetrwać. Królują rodziny ostowatych i kaktusowatych, wszystko co kłuje i kaleczy.
Zaadaptowane z Australii eukaliptusy mienią się gamą chłodnych zieleni i błękitów.
Ścieżki meandrują, kluczą, zwężają się i rozszerzają, gubią się, czasem znikają. Czasem odnajdują się niespodziewanie, po kilku piętrach dawno zapomnianych pól uprawnych, pachnących teraz munią, dziką miętą.
Bywa, że szlak prowadzi tylko do szczytu i z powrotem. Jeśli chcesz zejść inną drogą, freestylujesz. Czasami, ponad tysiąc metrów do dołu. Zjeżdżając tunelami po śliskiej od suchości ziemi, pod konarami zaplątanych krzewów, natykając się na dziesiątki kaktusów. Kończąc w mroku, po omacku, z szybko bijącym sercem, niedowierzając, że znowu się udało. Góry to wolna amerykanka. Brak reguł, tylko pełna świadomość. Długi, głęboki oddech, i przełamywanie strachu, na nowo i na nowo.
Wszędzie wokół tylko skały i kamienie. Uczysz sie patrzeć. Zaczynasz widzieć w nich kontury i sylwetki, twarze starych Indian i wojowników, anioły i dzikie zwierzęta, gigantów i liliputy, labirynty, portale, drogi do alternatywnych światów.
Czasem tylko głęboko wpartując się w te góry naturalnie otwierasz się na doświadczenie alternatywnych stanów świadomości.
Są piękne, groźne, święte, niezruzumiałe. Budzą jednocześnie lęk i podziw. Czasem, przejmujacy ból, ktory nie ma imienia. Rodzą łzy tęsknoty, starej jak świat. Łzy wdzięczności.
Otwierają serce, i ten sekretny portal prawdy w brzuchu, sensor obecności czegoś żywego, lecz niezupełnie z tego świata, potężnej energii wibrującej pod pozorną tkanką tego, co widzialne.
Są piękne, groźne, święte, niezruzumiałe. Budzą jednocześnie lęk i podziw. Czasem, przejmujacy ból, ktory nie ma imienia. Rodzą łzy tęsknoty, starej jak świat. Łzy wdzięczności.
Otwierają serce, i ten sekretny portal prawdy w brzuchu, sensor obecności czegoś żywego, lecz niezupełnie z tego świata, potężnej energii wibrującej pod pozorną tkanką tego, co widzialne.
/EN
Andean cordillera stretches across the entire continent
of condor. Massive and majestic ribs and bones of the Earth, carved by creator's
skillful hand. Somewhere in between, her heart beats dynamic, powerful rhythm
of creation.
Sacred valley of Inca rests at 3,000 meters above the sea level, while her
guardians, the apus, surrounding
mountains, rise up to 2,000 meters higher. They grow out of valley`s total
flatness like giant creatures from unearthly dimensions.
The mountains`
contours are the marks of the horizon. Sun rises late, appearing on the East, and sets behind the apu on
the West. When there is no sun, it’s cool and dark. When sun comes up, it fills the reality with strong light and everything sparks, glimmers, glistens and shines. Landscape is saturated with sharp, strong and hot energy of sun, celebrated
by the Incas and the civilizations that were here before them as taita Inti, the father, light giver, life
giver.
The air is thin and
transparent, low in oxygen. On this altitude you receive a blessing of falcon`s
eye. Everything you see is clear and sharp.
Andes are filled
with crystals. Usually they’re embedded in a different kind of rocks with
a rough, complex texture. Crystal is just part of their rich mosaic. Randomly, you come across a
single smooth crystal, perfectly polished by elemental forces.
Mountain paths play lost and found, they hide and reappear, and hide again. They can out of nowhere get narrow, get wider, get narrow again. Disappear in bushes. Sometimes you end up half-blindly sliding
over floors and floors of long-forgotten quinoa or potato fields, turned now into a labirynth of cactus, filled with strong scent of wild mint. Then, out of nowhere, in front of you appears a path, wide and clear. It’s a journey filled with wonders.
Often the trail will
only lead you to the mountain top and back. If you want to go down a different way, you freestyle. Sometimes, over a thousand meters down, for hours sliding down on dry slippery dry
ground, in the tunnels made of branches of tangled bushes, bumping onto dozens
of cacti. Ending in the dark, with
your eyes open wide and heart beating fast, your entire body full of
adrenaline.
Mountains are a
free ride. No rules, just the pace of your breath, the endurance of your body and full awareness in overcoming your fear,
again and again.
Just like the
air, soil is very dry and hard, low in minerals. In this kingdom reigns the family
of thistles and cactuses, all that stings and cuts. Adapted from
Australia, eucalyptus trees shimmer with cool greens and soft blues.
Stones and rocks
all around you. Gazing at them
for hours, you begin to recognize contours and silhouettes, faces of old
Indians and warriors, angels and wild animals, giants and liliputas, mazes,
portals, paths to alternative worlds.
Sometimes, only by looking deeply into these mountains, whispering and singing to them, you enter deeper states of consciousness.
These ancient mountain spirits are mysterious and holy. They can bring up in you both fear and admiration. They can
bring up poignant pain that has no name. Other times, tears of longing. Tears
of gratitude.
These mountains
have a way to open this secret portal of truth in my stomach, the one that
senses the presence of something alive, but not completely out of this world, a
powerful energy vibrating just under the apparent tissue of what is visible.
Komentarze
Prześlij komentarz